Nie da się na dłuższą metę znieść tego, że trzeba cały czas być fajnym. To jest nieludzkie bardziej niż Bravo. I kiedy myślę o sobie, to chyba to mnie zwiodło na manowce. W świecie ciętej riposty i getrów z H&M tak łatwo się zgubić.
Najgorszy człowiek na świecie, Małgorzata Halber
Czy zastanawiacie się czasami nad tym, jacy naprawdę jesteście? Ja najbardziej wtedy, kiedy usłyszę na swój temat coś, co mnie zaskakuje, na przykład, że jestem wyniosła albo zarozumiała. Zastanawiam się wtedy, gdzie rozjeżdża się moje wyobrażenie o sobie z tym, jaka jestem rzeczywiście i kto ma rację? Czy ludzie, którzy na nas patrzą, widzą ten sam obraz, który my pielęgnujemy we własnych głowach, czy ukazuje im się coś zupełnie innego? Co z naszymi własnymi przekonaniami o tym, jacy powinniśmy być, czego powinniśmy chceć, co powinniśmy czuć? Dlaczego sami tworzymy sobie takie punkty odniesienia i co się dzieje, kiedy nie potrafimy spełnić naszych własnych oczekiwań?
Przez całe swoje życie wkładałam bardzo dużo energii w bycie fajną. Nie wiem skąd przychodzą takie rzeczy, ale przez te mniej więcej 30 lat uważałam, że bycie fajnym jest bardzo ważne. Możliwe, że zupełnie niesłusznie pozwalam sobie tutaj na czas przeszły, ale wiem, że chciałabym nauczyć się inaczej myśleć o sobie i o tym, co jest we mnie ważne. To całe zjawisko ma wiele wymiarów: trzeba być fajną dziewczyną, koleżanką, współpracownikiem, dzisiaj trzeba też być fajnym na Instagramie. Tylko co to znaczy? W mojej głowie zagościł taki obraz „fajnej osoby“, która ma do siebie dystans, nie przejmuje się opinią innych, nie jest zazdrosna, nie rywalizuje, panuje nad emocjami, nie stwarza problemów, a na pewno nie jest taka, jak stereotypowa kobieta, bo przecież żeby być fajnym, trzeba też być wyjątkowym. Przez większość swojego życia analizowałam i oceniałam swoje zachowanie, a nawet własne myśli pod tym właśnie kątem. Sama byłam własnym cenzorem, nie muszę chyba mówić, że bardzo surowym. W środku kotłowały się emocje, ale ja nie chciałam pokazywać, że jestem zła, bo to przecież nie jest fajne. Wiedziałam, że zazdrość w żadnych wypadku nie jest fajna, więc nie chciałam sama przed sobą przyznać, że to właśnie czuję. Przyznanie, że opinie innych, słowa obcych ludzi mogą w jakikolwiek sposób mnie dotknąć, było absolutnie nierealne. Przecież jestem taką fajną dziewczyną z dystansem. Osądy ludzi z internetu wcale mnie nie ruszają. I to nawet nie jest tak, że zakładałam taką maskę przed innymi: ja nie ściągałam jej nawet wtedy, kiedy byłam sama. Przez takie ucieczki byłam jeszcze bardziej zagubiona i traciłam, już i tak raczej średni, kontakt z własnymi emocjami. Nie byłam w stanie zidentyfikować, czy to, co czuję, to smutek, złość, a może coś zupełnie innego. Takie rozwiązania mają krótkie nogi, zupełnie tak jak kłamstwo, bo udawanie kogoś innego, to przecież zwyczajne kłamstwo. Prędzej czy później ta fajność wychodzi bokiem.
I tak z biegiem czasu, doświadczenia, które stawały na mojej drodze były coraz bardziej różnorodne. Życie nabierało coraz to nowych wymiarów, więc i wachlarz emocji, które należało przykrywać fajnością być coraz szerszy. W pewnym momencie ktoś bardzo mi bliski powiedział, że czuje jakby wcale mnie nie znał, nigdy nie wiedział, co czuję i chyba to dało mi impuls do przyznania przed samą sobą, że bycie fajnym nie wystarczy. Myślę, że pracuję nad odklejeniem swoich starych przyzwyczajeń od jakiegoś czasu i idzie mi to dość mozolnie , ale już teraz czuję w sobie różnicę. To jedno z najbardziej wyzwalających uczuć, jakich doświadczyłam: pozwolenie sobie na to, aby być tylko i aż sobą. Codziennie przypominam sobie o tym, że wcale nie muszę być fajniejsza, niż jestem naprawdę, że mogę czuć i o tym mówić, mogę być zazdrosna, mogę czasem nawet czegoś od kogoś potrzebować. Podejrzewam, że to nie jest najłatwiejszy czas dla mojego chłopaka, ale cały czas jest bardzo dzielny 😉
Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że to, przez co przechodzę, to trochę problem naszych czasów. Wszyscy chcemy być tak fajni, jak tylko damy radę. Dążymy do standardów, które istnieją w naszych głowach, ale nie wiemy skąd się wzięły. Idziemy drogą, która miała ułatwić nam życie, a realnie odsuwa nas od tego, co naprawdę przeżywamy. Może nie zawsze musi być to tak dramatyczny proces, jak u Gośki Halber, ale już samo zrozumienie, że fajność nie jest najważniejszą cechą, która nas stanowi, jest genialnym uczuciem.
Bingo! Mam identyczne odczucia i emocje co Ty! To jest baaardzo zgubne!
Żyjemy w czasach, gdzie każdy ma być „człowiekiem sukcesu”, a lęk przed przegraniem życia jest ogromny. Już sama świadomość problemu jest dużym krokiem w przód, ale także strasznie ciężko odciąć mi się od presji, którą wywiera nie kto inny jak ja na samej sobie.
Świetny tekst, pozdrowionka!
trafny post, czuje jakbys pisala o mnie haha. piekny blog, wartosciowy tekst. przeczytalam chyba wszystkie notki (przybylam z twojego insta i tak- ktos jeszcze czyta blogi! ) oczywiscie zostaje na dluzej, zapisuje twoj blog u siebie w zakladkach, bede wpadac czesciej i z niecierpliwoscia czekam na kolejne wpisy bo dlugo szukalam wartosciowego tekstu a wszedzie tylko blogi o modzie i kosmetyczne i w koncu trafilam na ciebie ! pozdrawiam buziaki