Przez całe życie uważałam, że podróżowanie solo nie jest dla mnie. Wydawało mi się mało ekonomiczne, smutne i nieciekawe. Z drugiej strony takie odważne i niezależne osoby w pewien sposób mi imponowały, chociaż może nie do końca chciałam to przyznać. O dziwo pod koniec ubiegłego roku zaczęłam czuć potrzebę przetestowania tego na własnej skórze. Nie wiem, czy to kwestia nowych doznań, przyzwyczajenia do ciągłych podróży z chłopakiem czy jakieś dziwne pragnienie wsłuchania się w siebie. Jedno wiedziałam na pewno: jeżeli nie sprawdzę, nie będę wiedziała, jak to jest. Na swoim podróżniczym szlaku często spotykałam osoby, które wyjeżdżały w pojedynkę i zachowywały się tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Ja zawsze uważałam, że się do tego nie nadaję. Nie jestem typem człowieka, który przysiada się do obcych ludzi przy śniadaniu i pyta o ich plany na wieczór i z łatwością znajduje na lotnisku kogoś jadącego w tym samym kierunku proponując podzielenie się kosztem taksówki. Może w internecie tego nie widać, ale tak naprawdę jestem nieśmiała i zamknięta. Dlaczego coś podkusiło mnie, żeby polecieć na drugi koniec świata zupełnie sama?
Jednym z moich największych marzeń jest miesięczny wyjazd na taki kurs jogi z prawdziwego zdarzenia, koniecznie do Indii. Czuję, że to jest mój świat, widzę tam dla siebie miejsce i mam to na swojej liście marzeń ukrytej z tyłu zeszytu. Z tymi dużymi planami nie zawsze jest tak łatwo, więc postanowiłam zacząć od półśrodka. Wybrałam się na tydzień do szkoły gorącej jogi w Tajlandii. Sam etap planowania wyjazdu był bardzo przyjemny: moje priorytety były dla mnie jasne, wiedziałam czego szukam, czego potrzebuję i co jest dla mnie ważne. Nie potrzebne były żadne konsensusy. Wszystkie wtopy były moją winą i tylko ja musiałam się z nimi mierzyć. Przez przypadek kupiłam bilet z 15-godzinną przesiadką? Biorę to na klatę. Nie zaplanowałam jak dojechać z lotniska do hostelu? Zaraz to ogarnę. Brzmi przyjemnie, prawda? Schody zaczęły się, kiedy dotarłam na miejsce. Trzy pierwsze dni były dla mnie ciężkie. Czułam się samotna, bez przerwy myślałam o tym, co mnie omija, i co robiłabym teraz w Warszawie. Swój czas dzieliłam między wymarzone zajęcia jogi i piękną plażę, ale nie potrafiłam się tym cieszyć. Na szczęście zadbałam o to, żeby mój grafik był wypełniony co do godziny, zawsze się gdzieś śpieszyłam. To trochę pomagało. Mimo wszystko cały czas czułam się jak uciekinier, a może nawet wygnaniec. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że to, co ważne zostało gdzieś daleko ode mnie.
Któregoś dnia dostałam na Instagramie wiadomość od chłopaka, który pisał mi, że bardzo chciałby podróżować bo to jest to, o czym marzy, ale jego znajomi nie podzielają jego pasji. Z drugiej strony nie chce wyjeżdżać sam bo cały czas jest w nim obawa, że coś go ominie, że realizując swoje pragnienia coś straci, że życie towarzyskie przejdzie mu koło nosa. Mimo tego, że jesteśmy na tak różnym etapie życia (on zaraz zdaje maturę) i zajmujemy się zupełnie innymi rzeczami, to czułam, że gdzieś tam jest ten wspólny mianownik. On prosił mnie o poradę, a tak w zasadzie, ja sama potrzebowałam odpowiedzi na podobne pytania. Ta rozmowa dała mi kopa, żeby zacząć patrzeć na to, co i dlaczego czuję w tej sytuacji. Widziałam, że to nie tylko mój problem, że wiele innych osób wpada w podobną pułapkę, która bardzo ich ogranicza: blokuje rozwój, nie pozwala spełniać marzeń, wpędza w lęki i poczucie winy. Czytałam tę wiadomość kilkukrotnie i zastanawiałam się, gdzie jesteśmy podobni i co tak głośno do mnie mówi. Myślę, że dopiero wtedy, kiedy zrozumiałam, że ja tak naprawdę cały czas czuję się tak, jakby moje życie toczyło się tak tam, gdzie są moi bliscy i gdzie jest mój dom, nie tam, gdzie jestem ja sama, byłam w stanie poczuć to, w jak wbrew pozorom podobnej sytuacji jesteśmy. On chciał zacząć żyć tak, jak ja. Ja żyjąc w tak popularnym marzeniu, cały czas za czymś goniłam równocześnie oglądając się do tyłu. Dopiero, kiedy tak zupełnie odcięłam się od zewnętrznych bodźców zobaczyłam, że czułam się samotna bo sama dla siebie nie byłam wystarczająca. Bo ja sama dla siebie nie stanowiłam centrum mojego życia. Moje centrum zostawiłam w domu, więc jak mogłam nie być smutna i samotna? Zawsze wydawało mi się, że jako mądra (wyjątkowo pozwolę sobie na użycie tego przymiotnika w stosunku do samej siebie), dorosła i świadoma kobieta wiem, że jestem dla siebie najważniejsza i że to, co sobie daję wystarczy. W praktyce czułam się jednak przeciwnie: niewystarczająca i niekompletna. Wydawało m się, że jestem świadoma, jak ważne jest realizowanie własnych planów, marzeń i spełnianie swoich pragnień, a jednak wrzucona w taką sytuację, kiedy powinnam być najszczęśliwsza, chciałam wrócić do swojego ciepłego i bezpiecznego łóżeczka. Wydawało mi się, że jeżeli jest się w świadomy sposób w dojrzałym związku, można bez większych emocji spędzić bez siebie 3 tygodnie, a jednak już po 3 dniach czułam się z tym źle. Te wszystkie elementy składały się na pogląd, że moje życie, toczy się gdzie indziej i w tym momencie toczy się beze mnie. Zrozumiałam, że jak śmiesznie by to nie brzmiało, to ja jestem głównym bohaterem tej opowieści, że moje życie dzieje się dokładnie tam, gdzie jestem ja. Teoretycznie takie proste, a jednak musiałam wyjechać na drugi koniec świata, żeby to zrozumieć.
Myślę, że każdy z nas może odebrać zupełnie inną lekcję dzięki takiemu doświadczeniu. Samotne wyprawy są z pewnością wyjątkowe, intensywne i nie mijają nie pozostawiając w nas śladu. Nie chodzi o to, że po tych kilku dniach w Tajlandii będę namawiać wszystkich na to, żeby nigdy nie wyjeżdżali z bliskimi, ale sądzę, że każdy z nas powinien spróbować chociaż raz samotnej podróży. Może dowiecie się czegoś o sobie, może o bliskich, może o świecie, a może poznacie kogoś, kto zmieni Wasze życie. Ja tego nie wiem, ale wiem, że warto. To chyba był pierwszy aż tak szczery i osobisty wpis, tak bardzo o mnie. Trochę z drżeniem palca klikam „opublikuj”. Mam w sobie sporo niepewności, ale mam nadzieję, że nie zrozumiecie mnie źle.
Super tekst, wspaniale, że tak bardzo o Tobie. Ja w zeszłym roku sama wybrałam się na samotny trzydniowy wyjazd i jestem nim do tego stopnia zachwycona, że będę to robiła cyklicznie. Ściskam z ponurej i deszczowej Warszawy – u Ciebie piękniej z pogodą 🙂
Samotne podróże to zupełnie coś innego niż z kimś ale jak wszystko ma swoje plusy i minusy. Uważam że każdy przynajmniej raz w życiu powinien wyruszyć w taką samotną podróż bo w ten sposób można sporo się o sobie dowiedzieć 🙂
To moje marzenie – samotna podróż. Ale tak jak Ty jakiś czas temu, mam sporo obaw. Z drugiej strony siedzi to już we mnie tak długo, ze mam nadzieje ze w końcu się odważę, żeby kiedyś nie żałować 🙂 pozdrawiam Cię serdecznie! Dzięki za inspiracje 🙂
Rany Natalia, jak fajnie to od Ciebie słyszeć! Ostatnio w mojej głowie również pojawił się w głowie pomysł samotnej podróży, ale gdy podzieliłam się nim z chłopakiem i rodziną wszyscy byli przeciwni i bardzo mi się dziwili. Do tego stopnia, że zaczęłam wątpić w swoje możliwości i to, ze rzeczywiście umiałabym sama sobie poradzić. Uważam taką podróż za wspaniałe doswiadczenie i wiem, że nikt mnie przed nim nie zatrzyma!
Ściskam serdecznie i dalej obserwuję wszystkie podróżnicze (i nie tylko te) poczynania!
W zeszłym roku pierwszy raz odważyłam się na samotny wyjazd. Przed podróżą wszyscy się łapali za głowę i mówili: ” jak to sama? Co ty będziesz robić cały czas tylko sama? Nawet nie ma się do kogo odezwać!” Ale ja się uparłam i mówię jadę! I bardzo dobrze, że pojechałam bo dzięki temu zrozumiałam, że siedząc w domu i wiecznie czekając na kogoś, kto akurat będzie mógł wziąć wolne wtedy co ja i jeszcze bedzie chciał jechac tam gdzie ja, to nigdy nigdzie nie pojadę i nic nie zobaczę. Przede wszystkim zrozumiałam też, że ja sama ze sobą się wcale nie nudzę i jestem całkiem fajna. To jest chyba najważniejsze i teraz jeżdżę sama kiedy mogę i na nikogo nie czekam 😉
W zeszłym roku przeżywałam prawie to samo, a przynajmniej czułam się tak jak opisujesz. Byłam sama w NY. Pojechałam do pracy. Wszystko pięknie się ułożyło, prace dostałam szybko i odnalazłam się gdzieś w tym wielkim mieście. Jednak przez to, że chłopaka i wszystkich bliskich zostawiłam w Polsce, nic mnie nie cieszyło.
W czasie wolnym jeździłam w wyjątkowe miejsca, ale robiłam zdjęcia i zapisywalam wszystko tylko po to, żeby im o tym opowiedzieć albo w przyszłości pokazać to najbliższym osobiście. Byłam zawieszona w przestrzeni. Czułam się fatalnie, a z drugiej strony słyszałam, że przesadzam, albo nie mam prawa tak mówić, bo spełniam marzenia innych ludzi.
Twój post mi pomógł, bo czułam, że zmarnowałam taki piękny czas, który kto inny wykorzystałby z większą radością. Teraz rozumiem, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. A takie chwile powinny mnie kształtować, a nie wpędzać w wyrzuty sumienia 😏
Świetny tekst, jak zawsze. Fajnie, że więcej o Tobie.
Fanka
Natalka. zdecydowanie jesteś super! wspieram Cie całym serduszkiem
OMG, ubrałaś wszystkie moje myśli i wątpliwości w słowa, to niewiarygodne, że piszesz o sobie, a ja to czytam i widzę siebie. Nigdy nie wybrałam się w samotną podróż dokładnie z tych powodów, o których piszesz… tyle w tym prawdy i temat do przemyśleń
Bardzo ważne słowa tu padły! Życzę każdemu takiej świadomości wartości własnego życia. Rok temu odkryłam pewną prawdę: „Człowiek w życiu jest sam.” Zawsze się zastanawiałam i umartwiałam statystyką wieku umieralności kobiet a mężczyzn i patrząc po otoczeniu znam same wdowy. Zachodziłam w głowę jak tam można żyć i że ja sobie tego nie wyobrażam. Żyć bez miłości swojego życia np 10 ostatnich lat życia? Co będę robić. Będę w depresji i ogromnym osamotnieniu. Potem przyszła do mnie to zdanie: Finalnie człowiek jest w życiu sam. Im szybciej to zrozumiesz tym dłużej będziesz szczęśliwy. ✨
Też kiedyś marzyłam o podróżach, ale miałam wrażenie, że otoczenie i chłopak sprowadzają mnie na ziemię. Dlatego kiedy się rozstaliśmy, wskoczyłam do samolotu i poleciałam sama do Hiszpanii. I wtedy się zaczęło. Już mija 6 lat, od kiedy podróżuję sama – oczywiście nie na pełen etat 😀 choć w pierwszym roku może pół każdego miesiąca spędzałam w Polsce pracując, a drugie pół gdzieś w podróży, mam też za sobą kilka miesięcy w Ameryce Środkowej i trzy „podróże” emigracyjne zarobkowe. W tym czasie tylko kilka razy wybrałam się gdzieś z przyjaciółką, przyjacielem lub małą grupą znajomych (raczej w góry czy na weekend do jakiegoś miasta polskiego), nie byłam w tym czasie w żadnym poważnym długim związku (za dużo traum i za dużo do przerobienia na terapii ;)). I przyznam szczerze, że podróżowanie w samotności jest dla mnie totalnie najnormalniejsza rzeczą na świecie, za to podróżowanie z kims jest dla mnie totalnie out of comfort zone. Podróżowanie jest moja strefa, jestem tak przyzwyczajona do robienia tego w pojedynkę, ze pojscie na kompromisy i wspólne planowanie wydaje mi się.. ciężkie. Sama jeżdżę stopem, sama chodzę po górach, sama rozbijam namiot gdzies w dziczy. Ludziom to czasem imponuje, ja już się przyzwyczaiłam, choć za pierwszym razem sralam w gacie. I ja tez na co dzień nie jestem przebojowa, odważna, pewna siebie, zdecydowanie nie. Na co dzień nie znoszę wykonywać telefonów, załatwiać spraw w urzędach i chodzic do miejsc, których nie znam, rozmawiać z ludźmi, których nie znam. W podróży jest łatwiej. Za pierwszym razem ciężko, ale potem się przyzwyczajasz i odkrywasz, że ludzi takich jak ty jest dookoła sporo. Serio, to nie jest tylko dla ekstrawertycznych, odważnych, pewnych siebie nadludzi. Nie trzeba czuć się ze sobą świetnie, żeby moc podróżować samemu, ja kiedy zaczynałam czułam się beznadziejnie i niejeden epizod depresji przesiedziałam na rajskiej plaży. Samotne podróże dały mi możliwość sprawdzenia i poznania siebie, dojrzenia do różnych decyzji i dokonania własnych życiowych wyborów.
Miałam 19 lat kiedy po raz pierwszy zdecydowałam się na samotną podróż. Leciałam na pół roku do Irlandii na Au pair. To był pierwszy raz kiedy leciałam samolotem. Stres był ogromny, bo nie wiedziałam do końca co mnie tam zastanie. Ale przede wszystkim dlatego, że nie jestem jakaś super odważna, nie nawiązuje kontaktów z połową samolotu w 5 minut i jestem dość wstydliwą osobą. Przez pierwsze tygodnie codziennie poddawałam wątpliwości, czy to była dobra decyzja, bo czułam się po prostu samotna i czułam, że coś mi ucieka. Przełomowym momentem dla mnie było chyba przyznanie się innym do tej samotności. Napisałam na jakiejś grupie dla Au pair desperackiego posta, że potrzebuję tutaj kogoś z kim mogę wyjść na kawę i po prostu pogadać i zadziałało. Poznałam kilka osób, później one poznały mnie ze swoimi znajomymi itd. Ale krokiem milowym było właśnie pokazanie, co mnie tak naprawdę boli. Że nie jestem otoczona grupą wspaniałych znajomych, których zostawiłam daleko. Jestem po prostu sama i jest mi z tego powodu przykro. 5 lat minęło, a ja sama poleciałam do Moskwy na ponad miesiąc i UWAGA! już w samolocie poznałam 2 osoby, co poczytuje jako życiowy sukces 😂 dalej nie czuje się jakoś superkomfortowo podróżując sama, ale daje mi to bardzo dużą satysfakcję.
PS Tekst świetny! Podziwiam za taką szczerość.
Czytając ten wpis miałam wrażenie, że czytasz mi w myślach. Sama ostatnio miałam dokładnie takie same przemyślenia i byłam po ogromnym wrażeniem, gdy zobaczyłam, że zdecydowałaś się na taki wyjazd. Bardzo mnie to zainspirowało. Dziękuję za ten post. Ubrałaś w słowa to, nad czym sama się ostatnio dużo zastanawiałam i teraz dzięki Tobie trochę lepiej to wszystko rozumiem.
Jestem pod wrażeniem, że zdecydowałaś się samej pojechać w taką podróż. Kiedyś koniecznie muszę spróbować, może nie tak daleko, ale zdecydowanie chciałbym mieć chwilę, aby móc porozmawiać z samym sobą. 🙂
Świetny tekst, jak zawsze Natalia. Sama marzę o takim wyjeździe, jednak czuje, że nie mam w sobie jeszcze tyle odwagi. Uważam, że taka podróż jest idealna na poznanie siebie i swoich pragnień:) pozdrawiam i trzymam kciuki
Świetny tekst Natalia, jak zawsze:). Również marzę o takiej podróży, jednak chyba za mało mam w sobie odwagi na razie. Uważam, że taki wyjazd jest idealną okazją na poznanie siebie i swoich pragnień. Pozdrawiam i trzymam kciuki
Powodzenia w odnalezieniu tej właściwej drogi 🙂