W mojej głowie Tunezja była przede wszystkim destynacją na rodzinne wczasy all inclusive: sączenie drineczków przy basenie i objadanie się do granic możliwości (tak to sobie wyobrażam, ale nigdy nie byłam na takim wyjeździe). Możecie więc prawdopodobnie zrozumieć, że nie figurowała na mojej liście top 10 wymarzonych miejsc, które muszę zobaczyć przed śmiercią. Jednak styczniowa, polska pogoda i tanie bilety lotnicze mogą zdziałać cuda. Ucieczka z zimnej i deszczowej Warszawy wydała mi się wystarczającym zadośćuczynieniem za podjęcie takiego ryzyka i z perspektywy czasu przyznaję, że wcale nie żałuję. Wiem, że deklarowałam, że będę tu pisać o życiu i sercowych rozterkach, ale dostaję od was tyle pytań na temat każdego z wyjazdów, że ten blog wydał mi się najłatwiejszym sposobem na zebranie wszystkiego w jednym miejscu. Mam nadzieję, że komuś chociaż odrobinę ułatwi to życie.
Wybraliśmy Tunezję z prozaicznego powodu: jeszcze tam nie byliśmy. Z przyczyn ekonomicznych z kolei wybraliśmy lot na Djerbę. Bilety w dwie strony kupione na czarterowy lot Tui kosztowały ok. 500 zł. Przy wjeździe do Tunezji nie potrzebujecie żadnej wizy ani specjalnych szczepień. Ta wyspa to jeden z najbardziej turystycznych regionów Tunezji. Nie jest łatwo znaleźć tu miejsca, które wymykałyby się standardom all inclusive, ale jak to mówią dla chcącego nic trudnego. Musiałam przetrząsnąć pół internetu, ale udało się. Na pierwsze dwie noce zatrzymaliśmy się w bardzo urokliwym hoteliku typu B&B: Dar Bibine w miejscowości Erriadh. Hotel założyło starsze małżeństwo uroczych Belgów. Mieści się w dwóch połączonych budynkach: pokoje ulokowane są w starszej części, oryginalnym domu zbudowanym w beduińskim stylu. Druga część jest bardziej nowoczesna. Erriadh to małe miasteczko położone w samym centrum wysypy (ale odległości są tu tak małe, że za taxówkę na plażę zapłacicie dosłownie kilka złotych).
Miasteczko może wydawać się niepozorne, ale zdecydowanie jest warte uwagi: biała, tradycyjna zabudowa stanowi tutaj tło dla niesamowitego street artu. Niedaleko Dar Bibine znajduje się też najstarsza synagoga w Afryce Północnej – Al-Ghariba. Kilka kilometrów na północ od Erriadh leży większy, portowy Houmt Souk. Lokalny market to zdecydowanie obowiązkowy punkt wycieczki. W Houmt Souk znalazłam też jedyny godny polecenia tunezyjski lokal gastronomiczny. Zaraz przy targu rybnym znajdziecie niepozorną, bardzo lokalną restaurację, która poza standardowymi pozycjami oferuje też przygotowanie ryby, którą sami wybierzecie. Do tego niezawodna harrisa z chlebem (czyli podstawa mojej diety w Tunezji), sałatka tunezyjska i pieczony bakłażan. Życie od razu jest piękne.
Z Djerby pojechaliśmy prosto w beduińskie serce Tunezji, czyli na Saharę. Z pewnością kojarzycie różne glampingowe miejsca, która coraz odważniej wchodzą do turystycznego mainstreamu (glamping to połączenie tradycyjnego campingu z przymiotnikiem glamourous, który stanowi o charakterze tego rodzaju przedsięwzięć). Coś takiego stworzono również w południowej części Tunezji. Między piaskowymi wydmami Sahary, 70 km w głąb pustyni, Beduini zbudowali Camp Mars. To kilkanaście oryginalnie urządzonych namiotów (każdy z własną „łazienką”). To absolutnie cudowne miejsce, gdzie można odciąć się od świata. Nie ma tam internetu, zasięgu w telefonie, ani prądu. Z własnej woli możecie skazać się na obcowanie tylko z własnymi myślami, tonami piachu i niesamowicie rozgwieżdżonym niebem. Sahara jest absolutnie wyjątkowym miejscem, w którym czas płynie inaczej. Niestety tym razem nie było na to czasu, ale marzę o takim tygodniowym odwyku od świata.
Naszym kolejnym przystankiem było miasteczko Tauzar. Zatrzymaliśmy się w typowym, turystycznym hotelu. Przy wybieraniu przypadkowych miejsc noclegowych w Tunezji (i w Egipcie) pamiętajcie, że gwiazdki przy nazwie hotelu to tutaj raczej kwestia losowa, ewentualnie wizualizacja sieci kontaktów właściciela takiego miejsca. Przez wiele lat Tunezja była pod tym względem bardzo zamkniętym krajem. Praktycznie nie ma tu sieciowych hoteli, które dobrze znacie. W pobliskiej Nafcie jest za to godny uwagi Dad HI.
W okolicy Tauzar znajdziecie kilka miejsc, które możecie kojarzyć z Gwiezdnych Wojen. Mos Espa to podobno jedna z najbardziej charakterystycznych lokacji. Piszę „podobno” bo ja z Gwiezdnych Wojen najlepiej kojarzę Haydena Christensena i to pewnie bardziej dzięki jego urodzie niż niesamowitym zdolnościom aktorskim. Mos Espa to małe, filmowe miasteczko. Stoi pośrodku niczego, jest prawie puste. Nikt nie pobiera opłat za wstęp, ale też nikt nie dba o to miejsce. Spotkacie tam panów, którzy zaoferują Wam zdjęcie z lisem, szklankę herbaty, plastikowy wisiorek i papierosy na sztuki. Fani sagi twierdzą jednak, że warto. Nieopodal znajduje się jeszcze jakaś znana z filmu skała w kształcie wielbłąda i dom Larsa (kimkolwiek był) i kanion Sidi Bouhlel, w którym był jakiś super wyścig gwiezdnych pojazdów. Jeżeli interesuje was ten wątek, to proponuję napisać do Piotrka, on wam zdecydowanie lepiej wytłumaczy.
Pięknym idyllicznym miejscem, które koniecznie musi znaleźć się na waszej podróżnej liście jest też Chebika. Na mojej liście też było, ale jak się okazuje w Tunezji są co najmniej dwie miejscowości o takiej nazwie, a jedna oddalona jest od drugiej o mniej więcej trzy godziny jazdy. Zorientowaliśmy się, kiedy było już za późno, więc może następnym razem. Na zdjęciach w internecie Chebika wyglądała jak cudowna, pustynna oaza, taka o kórych opowiadają Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy. Jak będziecie, to bardzo proszę wyślijcie mi zdjęcie.
Jak już okazało się, że dotarliśmy nie do końca tam, gdzie planowaliśmy, kolejnym celem naszej podróży stał się Kairuan, czyli tunezyjska stolica dywanów i miasto z największym meczetem a Afryce Północnej: siedem pielgrzymek do Kairuan może stanowić o wypełnieniu przez muzułmanina obowiązkowej pielgrzymki do Mekki. Mogę polecić Wam tu restaurację Dar Abderrahman Zarrouk, sklep Mahmeda, który chętnie zaprosi was na dach, skąd rozpościera się cudowny widok na meczet (zaraz przy bocznym wejściu do meczetu) i biało-błękitną medinę.
Jeżeli jesteście fanami Gwiezdnych Wojen (w przeciwieństwie do mnie), w drodze powrotnej na Djerbę możecie odwiedzić jeszcze Matmatę – to miejscowość z hotelami żywcem wyjętymi z kolejnych części sagi. Może czasami fajnie poczuć się, jak na obcej planecie.
Tunezja potrafi być bardzo piękna i prawdziwa. Musicie być jednak przygotowani na krowie głowy przed sklepami mięsnymi i słodzoną herbatę. Poza sezonem nie zaznacie ciepła w dużych hotelach, nie przejedziecie się też pociągiem Lizard Rouge, ale z pewnością wydacie znacznie mniej. Zawsze warto wyjechać z zamkniętego resortu i zobaczyć, jak wygląda prawdziwe życie normalnych ludzi. Warto dodać, że to jeden z najszybciej otwierających się na świat krajów arabskich, a w 2014 roku kobiety zyskały tam status prawny równy mężczyznom. Możecie mi wierzyć, nie ma czego się bać, a kraje Afryki północnej potrafią być bardzo czarujące.
Zgaduję, że przemieszczaliscie się autem. Jak tam wygląda sprawa wynajęcia auta? Koszty są porównywalne z Europą czy jest taniej/drożej?
Zgadza się. Ceny wynajmu samochodu są generalnie dość przystępne, paliwo bardzo tanie. My zdecydowaliśmy się na trochę droższą opcję bo po pierwsze było nas pięcioro, po drugie chcieliśmy dojechać sami do Camp Mars, a do jazdy po wydmach na pustyni potrzebne jest porządne 4×4.
Interesujący artykuł, dzięki za pomysły.