Jak czuje się człowiek, który spełnił swoje marzenie?

 

Spełnianie marzeń to piękna sprawa: brzmi przyjemnie, błyszcząco, kolorowo i euforycznie. Tego też, obok zdrowia i szczęścia najczęściej życzymy bliskim z okazji urodzin, imienin czy Świąt Bożego Narodzenia: spełnienia marzeń! Przecież to najlepsze, co może się przytrafić nam i naszym bliskim. Esencja sukcesu i spełnionego życia. I nie zrozumcie mnie źle, absolutnie nie próbuję tu sugerować, że jest odwrotnie, ale kiedy powoli wracam do domu z mojej tajskiej wyprawy, myślę sobie, że to znacznie bardziej złożona kwestia niż po prostu zrobienie sobie miłego prezentu. Moim noworocznym postanowieniem, mimo że nie robię postanowień noworocznych, było stworzenie swojej szczerej listy marzeń, uzupełnianie jej na bieżąco i stopniowe wykreślanie zrealizowanych podpunktów. Pierwszy z nich udało mi się wcielić w życie bardzo szybko, bo już w styczniu. Nie rozmyślałam o tym za dużo. Sama świadomość, że dokopałam się w swojej świadomości do tego, co dla mnie cenne oraz miałam siłę i odwagę wcielić to w życie, wydała mi się wystarczająco satysfakcjonująca, a niesłusznie.

Już na miejscu, kiedy działo się wszystko, co było dla mnie tak bardzo istotne, zaczęłam rozglądać się wokoło: gdzie fajerwerki? gdzie ekstaza? dlaczego po kilku dniach jednak trochę mi się nie chce? Dlaczego czuję się, jakby to było zwykłe życie, a nie bajka? Czy nie powinnam czuć czegoś wyjątkowego? I w zasadzie co dokładnie powinnam czuć? Gdzie jest do tego jakiś instruktaż? W filmach w takich momentach bohaterowie ocierają łzy wzruszenia rąbkiem rękawka. Czy jeżeli czuję się tylko dobrze, nie euforycznie, to czy w ogóle było to na prawdę moje marzenie? A może to dowód na to, że wcale tego nie chciałam, a wymyśliłam sobie coś, żeby jakoś zająć swoją głowę? Kto ma dla mnie odpowiedzi na te wszystkie pytania? Oczywiście tylko ja sama , ale cała sztuka w tym, żeby dać sobie szansę samej się usłyszeć.

Postanowiłam zacząć od tego, żeby przestać zadręczać się niewiadomymi, a skupić na tym, że robię coś, co daje mi bardzo dużo radości i satysfakcji. Uczę się nowych rzeczy, rozwijam i doświadczam. Za punkt wyjściowy obserwacji przyjęłam zasadę, że nie muszę nieustannie doświadczać emocji na poziomie 10/10 i że to wcale nie jest warunek mojej satysfakcji i zadowolenia. Może doświadczonym spełniaczom marzeń wyda się to trochę śmieszne, ale właśnie to odpuszczenie sobie tego, co wydawało mi się, że muszę i powinnam, zmieniło całą sytuację o 180 stopni. Takie presumpcje dotyczące tego, co mamy czuć lub jak powinniśmy przeżywać nowe doświadczenia potrafią bardzo mocno wpłynąć na to, jak zadowoleni lub niezadowoleni wyjdziemy z całej sytuacji. Możemy czuć się bardzo zawiedzeni nie samym doświadczeniem, ale tym, że odczuwaliśmy je inaczej, niż zakładaliśmy. Widzicie jakie to absurdalne? Oczekujemy, że spełnienie swojego dowolnego marzenia w jakiś diametralny sposób zmieni nasze życie, że przeżyjemy transformację i od tej chwili nic już nie będzie takie samo. Kiedy to się nie dzieje, jesteśmy rozczarowani. Prawdopodobnie to samo wydarzenie bez takich wstępnych założeń i oczekiwań, mogłoby przynieść nam całą masę radości.

W odpowiedzi na tę sytuację postanowiłam wypisać sobie, co dało mi to konkretne doświadczenie, nawet jeżeli miałyby to być małe rzeczy. Poczułam, że stworzenie takiej listy (te listy to będzie chyba mój motyw przewodni 2020 roku) da mi świadomy, zdystansowany wgląd w tę sytuację. Mój ekshibicjonizm poznawczy każe mi podzielić się z wami wnioskami, do jakich doszłam, żebyście zobaczyli jak małe i z pozoru nieistotne są to rzeczy, które jednak razem tworzą pełny obrazek. Do rzeczy: wypracowałam więcej wiary w siebie: w swoją głowę, ciało, siłę woli i determinację. Trochę lepiej zrozumiałam swoje słabości, niedoskonałości i zaprzyjaźniłam się z moimi brakami. Zobaczyłam, że nie zawsze wszystko trzeba robić na 100%, a jeżeli troszkę odpuścimy, świat wcale się nie skończy. Taki wyjazd to dla mnie również kolejny, mały krok na drodze do otwierania się na innych ludzi, na nowe znajomości, szczere kontakty, których nie trzeba wypracowywać przez mur, który kiedyś tam dookoła siebie pieczołowicie zbudowałam. Zrozumiałam, że jeżeli spełnione zostaną określone warunki i to warunki w mojej głowie, nie na zewnątrz, sama wcale nie musi znaczyć samotna – może to klisza, ale uważam, że wiedzieć, to nie zawsze znaczy rozumieć. Teraz zrozumiałam. Zaczęłam mocniej wierzyć w moją siłę sprawczą: marzenia to nie tylko fantazje. Przy odpowiedniej determinacji i dobrym planowaniu mogę je zrealizować. Powoli umacniam w sobie przekonanie, że życie nie jest tylko czymś, co się wydarza przypadkiem, nie jest plątaniną zbiegów okoliczności. Z tych bardziej przyziemnych rzeczy: poprawiłam formę, siłę i technikę. Stałam się odrobinę lepsza w tej konkretnej dyscyplinie sportowej. Zobaczyłam, jak trenują profesjonaliści w miejscu, skąd pochodzi tajski boks. Przekonałam się, że oferta naszych rodzimych klubów wcale znacząco nie odbiega od tego, co można znaleźć na świecie, a pod pewnymi względami może nawet mamy trochę lepiej? Zobaczyłam z bliska, że na sport nie ma żadnych sztuczek magiczek, a najważniejsza jest codzienna, mozolna praca. Popodglądałam dzieciaki, które tam zaczynają treningi, kiedy tylko nauczą się chodzić i zrozumiałam, że zdecydowanie nie jestem za drobna, ani za delikatna na ten sport – to tylko wymówki. Patrząc z zupełnie innej perspektywy na własnej skórze sprawdziłam, czego chciałabym, a czego nie chciałabym na wyjazdach, które kiedyś sama będę organizować. Zmęczyłam się. Odpoczęłam. Sprawdziłam, czy wyjazdy, w czasie których siedzi się w jednym miejscu są dla mnie. Zjadłam pyszne rzeczy. Prawie nauczyłam się jeździć skuterem. Zmotywowałam kilka osób w Warszawie, żeby wróciły na matę albo chociaż zrobiły jeden trening. Umocniłam własną motywację do sportu. Wracam z poczuciem, że chce mi się chce. Na nowo oswoiłam się z treningami grupowymi, na które znowu zamierzam chodzić. Zrobiłam parę fajnych zdjęć i może nawet mogę powiedzieć, że odrobinę zmądrzałam. Kiedy teraz czytam to wszystko, wręcz dziwie się, że byłam w stanie zrobić tyle rzeczy w tak krótkim czasie.

Wracam bardzo zadowolona przede wszystkim z siebie. Wiem, że spełnianie marzeń to nie fajerwerki, a małe kroczki prowadzące do lepszego zrozumienia siebie, swoich potrzeb i oczekiwań. To niesamowicie interesujący proces, który uczy nas najbardziej nieoczekiwanych rzeczy. Zamierzam dopisywać do swojej listy marzeń nawet te najmniejsze rzeczy, które chcę zrealizować, a później obserwować, co się zmienia. Myślę, że to jedna z tych list, która metodą małych kroków może nauczyć nas najwięcej.

IMG_2265
fot. Andrzej Stawiński

 

BĄDŹMY W KONTAKCIE

Jeżeli jako pierwsza / pierwszy chcesz wiedzieć o najważniejszych premierach, wyjazdach, spotkaniach czy produktach, to zostaw mi swój adres mailowy. Obiecuję nie zaśmiecać Twojej skrzynki mailowej :)

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *